Wpisy archiwalne w kategorii
pomorskie jednodniówki
Dystans całkowity: | 781.42 km (w terenie 20.00 km; 2.56%) |
Czas w ruchu: | 35:26 |
Średnia prędkość: | 17.71 km/h |
Maksymalna prędkość: | 52.00 km/h |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 86.82 km i 5h 03m |
Więcej statystyk |
Lębork-Gdańsk
Sobota, 4 czerwca 2016 | dodano:05.06.2016Kategoria Kaszuby, pomorskie jednodniówki
W końcu udało mi się zebrać w sobie i ruszyć na jednodniówkę. Wybrałam znane mi sprzed ok 3 lat asfalty i drogi leśne, by zajrzeć w parę ulubionych a dawno nieodwiedzanych miejsc. Ruszam rano, o 7 czekam już na skm-kę. W Lęborku ląduję o 9 i niezwłocznie ruszam w kierunku lasu, bo od 1,5 godziny pęcherz domaga się opróżnienia ;) Las jest piękny! masa jagód, stare drzewa.
Dalej jadę już spokojniej, jestem umówiona z Asią w Linii, więc bez zatrzymywania już podążam wyznaczoną trasą. W Linii okazuje się, że Asia się trochę pogubiła i ma jeszcze trochę kilometrów, więc zatrzymuję się w słońcu na 2 śniadanie i loda. Jem pomału, a gdy zaczynam zbierać graty, akurat dojeżdża Asia :) Ona też zgłodniała, więc czekam jeszcze chwilę aż coś przekąsi i ruszamy w drogę.
Od początku towarzyszą nam pagórki, więc lekko nie jest. Pogoda za to idealna - słońce, lekko powyżej 20 stopni i nieco chłodzący wiatr. Szkoda tylko że przez większość trasy wieje nam w twarz. Jedziemy przez Kamienicę Królewską, po czym skręcamy zgodnie ze szlakiem czerwonym w drogę szutrową. Nieprzyjemna nawierzchnia, bo trzęsie, kamienie uskakują spod kół i co chwilę pojawia się tarka. Ale po drodze odwiedzamy pierwsze z moich ulubionych miejsc, czyli wąwozik wyrzeźbiony przez wyschniętą już rzeczkę. Niestety zdjęcia ani trochę nie oddają klimatu tego miejsca... a już szczególnie robione moją mydelniczką ;)
Kolejny obowiązkowy punkt programu to jezioro turzycowe położone w środku lasu. Fantastyczne miejsce. Ulegamy pokusie i leżakujemy chwilę na pomoście... Cisza, spokój, brak komarów(!).
Ale jeszcze sporo kilometrów przed nami, więc się zbieramy i ruszamy. Za chwilę jednak znów robimy postój i to pod dachem, na ganku sali bankietowej... łapie nas deszcz, więc decydujemy się przeczekać. Słusznie, bo lało krótko, ale 'treściwie'.
Gdy tylko przestaje padać, zbieramy się w dalszą drogę. Deszcz ochłodził powietrze, spod kół zarówno naszych jak i mijających nas samochodów leci woda, więc szybko marzniemy. Na szczęście miałam wiatrówkę, ale Asia nic nie wzięła... Zaliczamy zjazd z przepięknym widokiem na jezioro Bąckie (znów zdjęcie ani trochę tego nie oddaje) i chwilę później napotykamy zupełnie suchy asfalt.
Szybko się rozgrzewamy, bo słońce znów grzeje i kierujemy się na Kożyczkowo. W lesie prace przy wycince drzew, więc większość drogi rozjeżdżona i zniszczona przez ciężkie pojazdy.
Przebijamy się bezproblemowo i chwilę później meldujemy się na serpentynach, na których parę lat temu zaliczyłam piękny szlif. Doskonale pamiętam, że na zakrętach było wtedy trochę piasku, więc jadę bardzo wolno i ostrożnie. Tym razem piasku i kamieni jest znacznie więcej i to nie tylko na zakrętach. Dłuższa prosta biegnąca łagodnie w dół bardzo kusi, by się rozpędzić, ale pilnuję się i jadę pomału. Tym razem udaje się bez kraksy ;) W Kożyczkowie robimy postój na lody. Przy okazji zauważam plakat reklamujący imprezę w Chmielnie. Miały być pokazy strażaków i wojska, grochówka i stoiska regionalne. Ostatnia pozycja nas kusi, więc decydujemy się na drobną zmianę trasy i ruszamy w kierunku Chmielna. Jedziemy nieistniejącą na mapie drogą, a co ciekawe na mapie jest w tym miejscu szlak rowerowy, którego z kolei nie ma w terenie. Na festynie znajdujemy tylko to:
Więc szybko się ewakuujemy zgodnie stwierdzając, że więcej się nie skusimy na zapowiedzi stoisk regionalnych. Lądujemy za to nad jeziorem i po raz kolejny urządzamy odpoczynek, mocząc nogi w jeziorze. Ponieważ równolegle, tylko na południu kraju leci maraton podróżnika, ustalamy że robimy solidne odpoczynki, by wyręczyć w tej kwestii maratończyków. Oni nie mogą sobie pozwolić na takie atrakcje, więc my za nich je zaliczamy ;)
Dalej wracamy już na trasę, przy której nie ma już zbytnio atrakcji, oprócz tego że drogi wybrałam przyjemne - z małym natężeniem ruchu, asfalty i... pofałdowane niemiłosiernie ;) Chciałyśmy zrobić jeszcze jeden przystanek na lody, ale najbliższy sklep okazał się być już nieczynny, więc popedałowałyśmy dalej. W Hopach na szczęście dostałyśmy lody i postanowiłyśmy zmodyfikować nieco końcówkę trasy. Może nie był to najprzyjemniejszy odcinek, bo trafił się paskudny szuter i dość ruchliwy, bardzo nierówny asfalt, ale ominęłyśmy piach i szybko dotarłyśmy do Pępowa. Tam pożegnałyśmy się i Asia pojechała w jedną stronę a ja w drugą. Przez Rębiechowo i Barniewice chciałam dotrzeć do Osowy, ale okazało się, że przez budowę PKM asfalt stał się ślepą ulicą, więc wyjechałam gdzieś koło jakichś domów. Tam zapytałam o drogę na Osowę i zdecydowałam się jechać polnymi ścieżkami. Niestety obrany przeze mnie kierunek okazał się błędny ;) więc wylądowałam gdzieś, gdzie nie wiedziałam co dalej. Jak tylko natrafiłam na asfalt, starałam się jechać możliwie głównymi drogami i w końcu dotarłam do ulicy prowadzącej równolegle do obwodnicy. Uff! Pozostało już tylko skręcić do Owczarni, zjechać do Oliwy i do domu. Ręce opalone, nogi zmęczone, pierwsza setka w tym roku zaliczona. Oby częściej taki relaks!
Dalej jadę już spokojniej, jestem umówiona z Asią w Linii, więc bez zatrzymywania już podążam wyznaczoną trasą. W Linii okazuje się, że Asia się trochę pogubiła i ma jeszcze trochę kilometrów, więc zatrzymuję się w słońcu na 2 śniadanie i loda. Jem pomału, a gdy zaczynam zbierać graty, akurat dojeżdża Asia :) Ona też zgłodniała, więc czekam jeszcze chwilę aż coś przekąsi i ruszamy w drogę.
Od początku towarzyszą nam pagórki, więc lekko nie jest. Pogoda za to idealna - słońce, lekko powyżej 20 stopni i nieco chłodzący wiatr. Szkoda tylko że przez większość trasy wieje nam w twarz. Jedziemy przez Kamienicę Królewską, po czym skręcamy zgodnie ze szlakiem czerwonym w drogę szutrową. Nieprzyjemna nawierzchnia, bo trzęsie, kamienie uskakują spod kół i co chwilę pojawia się tarka. Ale po drodze odwiedzamy pierwsze z moich ulubionych miejsc, czyli wąwozik wyrzeźbiony przez wyschniętą już rzeczkę. Niestety zdjęcia ani trochę nie oddają klimatu tego miejsca... a już szczególnie robione moją mydelniczką ;)
Kolejny obowiązkowy punkt programu to jezioro turzycowe położone w środku lasu. Fantastyczne miejsce. Ulegamy pokusie i leżakujemy chwilę na pomoście... Cisza, spokój, brak komarów(!).
Ale jeszcze sporo kilometrów przed nami, więc się zbieramy i ruszamy. Za chwilę jednak znów robimy postój i to pod dachem, na ganku sali bankietowej... łapie nas deszcz, więc decydujemy się przeczekać. Słusznie, bo lało krótko, ale 'treściwie'.
Gdy tylko przestaje padać, zbieramy się w dalszą drogę. Deszcz ochłodził powietrze, spod kół zarówno naszych jak i mijających nas samochodów leci woda, więc szybko marzniemy. Na szczęście miałam wiatrówkę, ale Asia nic nie wzięła... Zaliczamy zjazd z przepięknym widokiem na jezioro Bąckie (znów zdjęcie ani trochę tego nie oddaje) i chwilę później napotykamy zupełnie suchy asfalt.
Szybko się rozgrzewamy, bo słońce znów grzeje i kierujemy się na Kożyczkowo. W lesie prace przy wycince drzew, więc większość drogi rozjeżdżona i zniszczona przez ciężkie pojazdy.
Przebijamy się bezproblemowo i chwilę później meldujemy się na serpentynach, na których parę lat temu zaliczyłam piękny szlif. Doskonale pamiętam, że na zakrętach było wtedy trochę piasku, więc jadę bardzo wolno i ostrożnie. Tym razem piasku i kamieni jest znacznie więcej i to nie tylko na zakrętach. Dłuższa prosta biegnąca łagodnie w dół bardzo kusi, by się rozpędzić, ale pilnuję się i jadę pomału. Tym razem udaje się bez kraksy ;) W Kożyczkowie robimy postój na lody. Przy okazji zauważam plakat reklamujący imprezę w Chmielnie. Miały być pokazy strażaków i wojska, grochówka i stoiska regionalne. Ostatnia pozycja nas kusi, więc decydujemy się na drobną zmianę trasy i ruszamy w kierunku Chmielna. Jedziemy nieistniejącą na mapie drogą, a co ciekawe na mapie jest w tym miejscu szlak rowerowy, którego z kolei nie ma w terenie. Na festynie znajdujemy tylko to:
Więc szybko się ewakuujemy zgodnie stwierdzając, że więcej się nie skusimy na zapowiedzi stoisk regionalnych. Lądujemy za to nad jeziorem i po raz kolejny urządzamy odpoczynek, mocząc nogi w jeziorze. Ponieważ równolegle, tylko na południu kraju leci maraton podróżnika, ustalamy że robimy solidne odpoczynki, by wyręczyć w tej kwestii maratończyków. Oni nie mogą sobie pozwolić na takie atrakcje, więc my za nich je zaliczamy ;)
Dalej wracamy już na trasę, przy której nie ma już zbytnio atrakcji, oprócz tego że drogi wybrałam przyjemne - z małym natężeniem ruchu, asfalty i... pofałdowane niemiłosiernie ;) Chciałyśmy zrobić jeszcze jeden przystanek na lody, ale najbliższy sklep okazał się być już nieczynny, więc popedałowałyśmy dalej. W Hopach na szczęście dostałyśmy lody i postanowiłyśmy zmodyfikować nieco końcówkę trasy. Może nie był to najprzyjemniejszy odcinek, bo trafił się paskudny szuter i dość ruchliwy, bardzo nierówny asfalt, ale ominęłyśmy piach i szybko dotarłyśmy do Pępowa. Tam pożegnałyśmy się i Asia pojechała w jedną stronę a ja w drugą. Przez Rębiechowo i Barniewice chciałam dotrzeć do Osowy, ale okazało się, że przez budowę PKM asfalt stał się ślepą ulicą, więc wyjechałam gdzieś koło jakichś domów. Tam zapytałam o drogę na Osowę i zdecydowałam się jechać polnymi ścieżkami. Niestety obrany przeze mnie kierunek okazał się błędny ;) więc wylądowałam gdzieś, gdzie nie wiedziałam co dalej. Jak tylko natrafiłam na asfalt, starałam się jechać możliwie głównymi drogami i w końcu dotarłam do ulicy prowadzącej równolegle do obwodnicy. Uff! Pozostało już tylko skręcić do Owczarni, zjechać do Oliwy i do domu. Ręce opalone, nogi zmęczone, pierwsza setka w tym roku zaliczona. Oby częściej taki relaks!
Dane wycieczki:
Km: | 104.00 | Czas: | km/h: | ||||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: | Czarnuszek |
na kapciu
Środa, 1 stycznia 2014 | dodano:01.01.2014Kategoria pomorskie jednodniówki, Kaszuby
Nowy rok rozpoczęłam rowerowo. Miałam zamiar wprawdzie pojechać dłuższą trasę, ale możliwość wyspania się zwyciężyła i wstałam nieco za późno, by wywozić się dalej SKM. Pozbierałam graty, spakowałam termos i kanapki i do ostaniej chwili zastanawiając się, gdzie jechać, wyszłam z domu z rowerem pod pachą. Padło na rundkę po okolicach, brzegami jezior.
Miasto w noworoczne przedpołudnie sprawiało wrażenie opustoszałego. Mało samochodów, mało ludzi. Nawet w Parku Oliwskim nie było zbyt wielu spacerowiczów.
Pojechałam ulubionym podjazdem przez Dolinę Ewy, gdzie spotkałam parę osób biegających, jadących na rowerach, czy też spacerującycj.
Warunki w lesie świetne - dość sucho, nie wiało, nie padało. Dalej przez Owczarnię i Osowę pojechałam na Nowy Świat. Tam napotkałam pierwsze tego dnia jezioro - Wysockie. Jako jezioro rynnowe jest o tyle wyjątkowe, że jego głębokość dochodzi do jedynych 5,9m.
Następnie udałam się przez las w kierunku Nowego Tuchomia. Lasek mały, ale bardzo urokliwy - stare drzewa, wygodna droga, piękny zapach.
Za tym pięknym odcinkiem czekał mnie krótki odcinek kopnego piachu, ale tym razem przejechałam to miejsce bez najmniejszego problemu! Wszystko dzięki dość szerokim oponom i wilgotnemu podłożu.
Następnie odwiedziłam Jezioro Tuchomskie. Jest to zbiornik pełniący funkcje rekreacyjne. Niemal rok temu podziwiałam rozpędzone bojery ślizgające się na tafli zamarzniętego Tuchomia. Tym razem nie było amatorów żadnych sportów, a jezioro w znacznej części zakrywała mgła.
Po wdrapaniu się na krótki, ale dość stromy podjazd, we wsi Warzenko, zauważyłam, że mam nie tylko amortyzowany widelec z przodu, ale i dziwną amortyzację tyłu. Niestety - winą tego był brak powietrza w tylnym kole. Podjechałam jeszcze kawałek za wieś i zajęłam się szybką naprawą usterki. Myślałam, że to wina uszkodzonego wentyla (przekrzywił się mocno), więc wyprostowałam, napompowałam i po paru łykach herbaty, ruszyłam dalej, by nie wychłodzić się za mocno. Nie było gdzie się za dobrze schować, jedyną osłoną od wiatru stanowiło wielkie, powalone drzewo.
Niestety moja mała pompka wyjazdowa i moje dość słabe ręce nie pozwoliły mi dobrze dopompować koła. Ale też powietrze powoli, ale skutecznie uciekało, więc między Tokarami a Czeczewem, w rozległej, ale dość osłaniającej od wiatru dolnie, znów dopompowywałam koło. Tu już byłam pewna, że wentyl jest uszkodzony, ale obawiałam się zmiany dętki na zimnie, by się nie wychłodzić a i żeby kolejnej nie uszkodzić jeśli to wina obręczy. Trudno, toczyłam się dalej, puste asfalty nie cieszyły aż tak, jak powinny, ale widoki jak zwykle - bajka.
Miałam jeszcze pojechać w kierunku jezior Wysoka i Kamień, ale z racji awarii odłożyłam to na inny termin. Z Czeczewa przez Warzno udałam się do Kielna. Tam obowiązkowy przystanek nad Jeziorem Kielno.
W Kielnie skręciłam na Bojano i tam w boczną drogę, która miała zaprowadzić mnie do Gdyni. Nie trafiłam w trasę wybraną na mapie, ale ul. Na Dambnik okazała się dość przyjemnym szutrem, tylko miejscami mocno dziurawym. Po drodze kolejny przystanek na dopompowanie koła, jak się później okazało nie ostatni, bo tuż przed domem musiałam robić jeszcze dwa takie postoje.
W Gdyni trafiłam na maszt radiowo-telewizyjny, który dobrze obrazował przejrzystość powietrza. Miało być słonecznie, a było...
Trudno - ważne, że nie padało. Przez Trójmiejski Park Krajobrazowy wracam niebieskim szlakiem rowerowym, następnie zjeżdżam łagodnym Rejem. Wycieczka zamknęła się w 50km, co poskutkowało niezłym zmęczeniem. Dętkę zdjęłam dopiero następnego dnia i... okazało się, że wentyl był w porządku, a winna schodzącego powietrza była malutka dziurka. Rok rozpoczęty rowerowo, więc mam nadzieję, że taki będzie cały. Tylko obym nie miała non stop awarii ;)
Pełna galeria
Mapa
Miasto w noworoczne przedpołudnie sprawiało wrażenie opustoszałego. Mało samochodów, mało ludzi. Nawet w Parku Oliwskim nie było zbyt wielu spacerowiczów.
Pojechałam ulubionym podjazdem przez Dolinę Ewy, gdzie spotkałam parę osób biegających, jadących na rowerach, czy też spacerującycj.
Warunki w lesie świetne - dość sucho, nie wiało, nie padało. Dalej przez Owczarnię i Osowę pojechałam na Nowy Świat. Tam napotkałam pierwsze tego dnia jezioro - Wysockie. Jako jezioro rynnowe jest o tyle wyjątkowe, że jego głębokość dochodzi do jedynych 5,9m.
Następnie udałam się przez las w kierunku Nowego Tuchomia. Lasek mały, ale bardzo urokliwy - stare drzewa, wygodna droga, piękny zapach.
Za tym pięknym odcinkiem czekał mnie krótki odcinek kopnego piachu, ale tym razem przejechałam to miejsce bez najmniejszego problemu! Wszystko dzięki dość szerokim oponom i wilgotnemu podłożu.
Następnie odwiedziłam Jezioro Tuchomskie. Jest to zbiornik pełniący funkcje rekreacyjne. Niemal rok temu podziwiałam rozpędzone bojery ślizgające się na tafli zamarzniętego Tuchomia. Tym razem nie było amatorów żadnych sportów, a jezioro w znacznej części zakrywała mgła.
Po wdrapaniu się na krótki, ale dość stromy podjazd, we wsi Warzenko, zauważyłam, że mam nie tylko amortyzowany widelec z przodu, ale i dziwną amortyzację tyłu. Niestety - winą tego był brak powietrza w tylnym kole. Podjechałam jeszcze kawałek za wieś i zajęłam się szybką naprawą usterki. Myślałam, że to wina uszkodzonego wentyla (przekrzywił się mocno), więc wyprostowałam, napompowałam i po paru łykach herbaty, ruszyłam dalej, by nie wychłodzić się za mocno. Nie było gdzie się za dobrze schować, jedyną osłoną od wiatru stanowiło wielkie, powalone drzewo.
Niestety moja mała pompka wyjazdowa i moje dość słabe ręce nie pozwoliły mi dobrze dopompować koła. Ale też powietrze powoli, ale skutecznie uciekało, więc między Tokarami a Czeczewem, w rozległej, ale dość osłaniającej od wiatru dolnie, znów dopompowywałam koło. Tu już byłam pewna, że wentyl jest uszkodzony, ale obawiałam się zmiany dętki na zimnie, by się nie wychłodzić a i żeby kolejnej nie uszkodzić jeśli to wina obręczy. Trudno, toczyłam się dalej, puste asfalty nie cieszyły aż tak, jak powinny, ale widoki jak zwykle - bajka.
Miałam jeszcze pojechać w kierunku jezior Wysoka i Kamień, ale z racji awarii odłożyłam to na inny termin. Z Czeczewa przez Warzno udałam się do Kielna. Tam obowiązkowy przystanek nad Jeziorem Kielno.
W Kielnie skręciłam na Bojano i tam w boczną drogę, która miała zaprowadzić mnie do Gdyni. Nie trafiłam w trasę wybraną na mapie, ale ul. Na Dambnik okazała się dość przyjemnym szutrem, tylko miejscami mocno dziurawym. Po drodze kolejny przystanek na dopompowanie koła, jak się później okazało nie ostatni, bo tuż przed domem musiałam robić jeszcze dwa takie postoje.
W Gdyni trafiłam na maszt radiowo-telewizyjny, który dobrze obrazował przejrzystość powietrza. Miało być słonecznie, a było...
Trudno - ważne, że nie padało. Przez Trójmiejski Park Krajobrazowy wracam niebieskim szlakiem rowerowym, następnie zjeżdżam łagodnym Rejem. Wycieczka zamknęła się w 50km, co poskutkowało niezłym zmęczeniem. Dętkę zdjęłam dopiero następnego dnia i... okazało się, że wentyl był w porządku, a winna schodzącego powietrza była malutka dziurka. Rok rozpoczęty rowerowo, więc mam nadzieję, że taki będzie cały. Tylko obym nie miała non stop awarii ;)
Pełna galeria
Mapa
Dane wycieczki:
Km: | 50.00 | Czas: | km/h: | ||||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: | Czołg |
Gdańsk -> Rogulewo -> Rumia -> Rez. Beka -> Rzucewo -> Puck -> Starzyński Dwór -> Mechowo -> Wejherowo
Czwartek, 30 maja 2013 | dodano:30.05.2013Kategoria pomorskie jednodniówki
Rano kolejny dzień z rzędu budzi mnie kot, więc mina nietęga i szukam wymówki, by nie jechać... Ale słońce, ciepło, a trasa i ciekawa i nie powinna być ciężka, więc jakoś się mobilizuję. Tuż po wyjeździe orientuję się, że nie mam narzędzi i dętki, ale stwierdzam, że to za słaby powód, by zawrócić, więc kieruję się w stronę łagodnego Reja. W TPK po raz pierwszy jadę na sztywniaku i cienkich oponach po piachu, kamieniach i stromiznach i stwierdzam, że to zupełnie nie to na ten zestaw. Na szczęście pomału się przedostaję do Starochwarznieńskiej, a tam już dobry, ubity szuterek i można nabrać prędkości. Lekko spóźniona docieram i z grupą ruszamy dalej na wycieczkę. Najpierw przez opłotki Gdyni, Rogulewo, asfalt, płyty, ... BRUK. No nic. Jakoś się przejechało. Dalej Rumia (gmina! :P) i wyjeżdżamy w kierunku Zatoki Puckiej i Rezerwatu Beka. Tu spotykamy dziesiątki rowerzystów. Wolne, świetna pogoda, dobre trasy...
Mijamy rezerwat Beka, przy którym jest kilka tablic informacyjnych. Dość ciekawie napisane.
Przejeżdżamy przez Osłanino i w Rzucewie oglądamy zamek.
Następnie napotykamy 'zabytkowe' chatę, paleniska, piwnicę, szałas i inne atrakcje, ale są dla mnie zbyt sterylne, więc wyglądają sztucznie...
Kierujemy się więc na Puck krawędzią klifu, czyli przyjemnym singlem. Niekiedy trzeba zejść z roweru, ale trasa wynagradza trudy.
Przez Puck przejeżdżamy dość szybko - wszyscy tam już byliśmy. Kierujemy się następnie na trasę Swarzewo - Krokowa, gdzie w Łebczu rozdzielamy się.
Na koniec wycieczki kieruję się na Mechowo, Darzlubie i Wejherowo, ale nic nie zwiedzam, tylko jadę. Odczuwam jeszcze zmęczenie po Kaszebe Rundzie, więc marzę już tylko o powrocie do domu.
Pełna galeria
Mijamy rezerwat Beka, przy którym jest kilka tablic informacyjnych. Dość ciekawie napisane.
Przejeżdżamy przez Osłanino i w Rzucewie oglądamy zamek.
Następnie napotykamy 'zabytkowe' chatę, paleniska, piwnicę, szałas i inne atrakcje, ale są dla mnie zbyt sterylne, więc wyglądają sztucznie...
Kierujemy się więc na Puck krawędzią klifu, czyli przyjemnym singlem. Niekiedy trzeba zejść z roweru, ale trasa wynagradza trudy.
Przez Puck przejeżdżamy dość szybko - wszyscy tam już byliśmy. Kierujemy się następnie na trasę Swarzewo - Krokowa, gdzie w Łebczu rozdzielamy się.
Na koniec wycieczki kieruję się na Mechowo, Darzlubie i Wejherowo, ale nic nie zwiedzam, tylko jadę. Odczuwam jeszcze zmęczenie po Kaszebe Rundzie, więc marzę już tylko o powrocie do domu.
Pełna galeria
Dane wycieczki:
Km: | 97.28 | Czas: | 05:53 | km/h: | 16.53 | ||||
Pr. maks.: | 45.80 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: | Czarnuszek | Uczestnicy
port i mała rundka kaszubska 'po pracy'
Niedziela, 14 kwietnia 2013 | dodano:17.04.2013Kategoria Kaszuby, pomorskie jednodniówki
Rano jeden seansik w Porcie i czas na wycieczkę. Olo z Turystą pojechali na Wieżycę, więc ruszyłam gdzieś w trasie ich złapać. Skierowałam się wzdłuż Marynarki Polskiej i murów stoczniowych do centrum. Stoczniowe budynki wymierają. Nie ma już muralesów Iwony Zając, nie ma wielu budynków.
Smutne to, nie podobają mi się takie zmiany, wyburzanie pięknych budynków, rozbiórka dźwigów... Ale zapewne tak jest taniej i łatwiej.
Potem Kartuską i podjazdem pod Łostowicką. Brakuje przełożeń na szosie, oj brakuje, ale po jednym podjeździe jest jeszcze ok. Dalej Warszawską i Jabłoniową, a że tam ruch jak zwykle spory, to staram się cisnąć, co nie wychodzi mi na dobre i w Otominie nad jeziorem już czuję, że mi ciężko i już nogi bolą ;) Do tego flak w obu kołach nie pomaga.
Zjadłam regeneracyjnego banana i ruszyłam szutrem w stronę Sulmina. Tu widać jeszcze resztki zimy, w bocznych drogach sporo śniegu, a główna trasa ubłocona i śliska.
Widząc to, cieszę się nieco, że Harpagan znów mnie omija...
W Sulminie pytam zdziwionego moim widokiem wyrostka o drogę na Leźno i czy dużo na niej piachu. Odpowiada, że trochę błota na początek, a dalej już luz... Tak więc ruszam i napotykam odcinek specjalny w postaci:
A na zakończenie przez drogę przelewała się woda z łąk
Nie chciało mi się wracać, a podłoże dość miękkie, więc zdjęłam buty i zwyczajnie przespacerowałam się.
Wiosna w końcu, można zmoczyć nogi bez odmrożenia palców :)
Odcinek specjalny ukończony, trochę piachu w międzyczasie, po czym drugi odcinek specjalny (a miały być same asfalty szosowe... jak zwykle :D)
Do Leźna spotkałam jeszcze odcinek brukowy, ale to już klasyk i nuda.
W samym Leźnie natomiast - pałac i to nie byle jaki. Jest on pod opieką Uniwersytetu Gdańskiego i mieści się tam hotel.
Dalej w końcu prawdziwy płaski, dość równy asfalt, a i płaska prosta się przytrafiła. W Kczewie skręcam na Tokary. Tu znów szutrówka, ale bardzo przyjemna. Rozciąga się z niej ładna panorama na jezioro Kczewskie.
Na polach zaczyna się zielenić ozimina, wygrzewają się stada saren, czyta sielanka wiosenna. W Tokarach rozsiadam się w słońcu na przystanku i czekam aż dojadą olo i turysta. Wracamy już wspólnie przez Banino, Rębiechowo, Barniewice i Osową. Przystanek w barze chińskim w centrum Osowa, szybki zjazd ostrym Rejem i przez hipodrom do domu.
W końcu ciepły dzień, wycieczka za miasto i wypróbowałam szosóweczkę na dłuższej trasie. Oprócz braku przełożeń na podjazdy, kilku sypiących się części, to jest to klasa rower - uwielbiam :)
Pełna galeria
Smutne to, nie podobają mi się takie zmiany, wyburzanie pięknych budynków, rozbiórka dźwigów... Ale zapewne tak jest taniej i łatwiej.
Potem Kartuską i podjazdem pod Łostowicką. Brakuje przełożeń na szosie, oj brakuje, ale po jednym podjeździe jest jeszcze ok. Dalej Warszawską i Jabłoniową, a że tam ruch jak zwykle spory, to staram się cisnąć, co nie wychodzi mi na dobre i w Otominie nad jeziorem już czuję, że mi ciężko i już nogi bolą ;) Do tego flak w obu kołach nie pomaga.
Zjadłam regeneracyjnego banana i ruszyłam szutrem w stronę Sulmina. Tu widać jeszcze resztki zimy, w bocznych drogach sporo śniegu, a główna trasa ubłocona i śliska.
Widząc to, cieszę się nieco, że Harpagan znów mnie omija...
W Sulminie pytam zdziwionego moim widokiem wyrostka o drogę na Leźno i czy dużo na niej piachu. Odpowiada, że trochę błota na początek, a dalej już luz... Tak więc ruszam i napotykam odcinek specjalny w postaci:
A na zakończenie przez drogę przelewała się woda z łąk
Nie chciało mi się wracać, a podłoże dość miękkie, więc zdjęłam buty i zwyczajnie przespacerowałam się.
Wiosna w końcu, można zmoczyć nogi bez odmrożenia palców :)
Odcinek specjalny ukończony, trochę piachu w międzyczasie, po czym drugi odcinek specjalny (a miały być same asfalty szosowe... jak zwykle :D)
Do Leźna spotkałam jeszcze odcinek brukowy, ale to już klasyk i nuda.
W samym Leźnie natomiast - pałac i to nie byle jaki. Jest on pod opieką Uniwersytetu Gdańskiego i mieści się tam hotel.
Dalej w końcu prawdziwy płaski, dość równy asfalt, a i płaska prosta się przytrafiła. W Kczewie skręcam na Tokary. Tu znów szutrówka, ale bardzo przyjemna. Rozciąga się z niej ładna panorama na jezioro Kczewskie.
Na polach zaczyna się zielenić ozimina, wygrzewają się stada saren, czyta sielanka wiosenna. W Tokarach rozsiadam się w słońcu na przystanku i czekam aż dojadą olo i turysta. Wracamy już wspólnie przez Banino, Rębiechowo, Barniewice i Osową. Przystanek w barze chińskim w centrum Osowa, szybki zjazd ostrym Rejem i przez hipodrom do domu.
W końcu ciepły dzień, wycieczka za miasto i wypróbowałam szosóweczkę na dłuższej trasie. Oprócz braku przełożeń na podjazdy, kilku sypiących się części, to jest to klasa rower - uwielbiam :)
Pełna galeria
Dane wycieczki:
Km: | 75.00 | Czas: | 04:00 | km/h: | 18.75 | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: | biało-czerwona strzała miejska |
zlodowacony Rej -> Nowy Świat -> Warzno -> Czeczewo -> Przodkowo i Gdynia
Niedziela, 3 lutego 2013 | dodano:03.02.2013Kategoria pomorskie jednodniówki
Na Reju ślisko, jazda jak z 30kg sakwami, zero kondycji... Dalej z Turystą przez Osową, Nowy Świat. Na jeziorze pełno wędkarzy (że się nie boją po odwilży...), w lesie 'asfalt' :D czyli lodowisko plus kałuże których się ominąć nie dało nie schodząc z roweru. Na jez. Tuchomskim windsurferzy z jakimiś łyżwowymi pojazdami zamiast desek - mega! Potem (trochę hardkor)* podjazd z brakiem asfaltu po lewej i ładnym widokiem na końcu, platforma widokowa nad ładną dolinką i (trochę hardkor)* podjazd za Czeczewem znad rzeczki. W przodkowie wizyta u Michała, który zepsuł sobie dętkę, więc nie pojechał nigdzie. Za to wróciliśmy autem do Gdyni, a Turysta pojechał naokoło do domu. Z Gdyni spokojnie (20-30km/h :D) zjechałam na dół, po czym przez Sopotkowo do domu. Zmęczenie i radość obecne.
* - jak się ma ZERO kondycji to tak bywa...
* - jak się ma ZERO kondycji to tak bywa...
Dane wycieczki:
Km: | 55.64 | Czas: | 03:52 | km/h: | 14.39 | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 0.0 | Podjazdy: | m | Rower: | Czarnuszek |
Lębork->Jez. Turzycowe->Mirachowo->Rez. Lubygość->Czeczewo->Koleczkowo->Gdańsk
Niedziela, 14 października 2012 | dodano:14.10.2012Kategoria Kaszuby, pomorskie jednodniówki
Dane wycieczki:
Km: | 113.10 | Czas: | 06:13 | km/h: | 18.19 | ||||
Pr. maks.: | 51.50 | Temperatura: | 9.0 | Podjazdy: | m | Rower: | Czarnuszek |
Kwidzyn - Gdańsk
Czwartek, 7 czerwca 2012 | dodano:07.06.2012Kategoria pomorskie jednodniówki
Dane wycieczki:
Km: | 110.00 | Czas: | 05:06 | km/h: | 21.57 | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: | Czarnuszek |
Lębork-Gdańsk
Niedziela, 13 maja 2012 | dodano:13.05.2012Kategoria Kaszuby, pomorskie jednodniówki
Dane wycieczki:
Km: | 117.00 | Czas: | 06:43 | km/h: | 17.42 | ||||
Pr. maks.: | 46.60 | Temperatura: | 10.0 | Podjazdy: | m | Rower: | Czarnuszek |
nad morze poplywac
Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 | dodano:10.04.2012Kategoria pomorskie jednodniówki
Dane wycieczki:
Km: | 59.40 | Czas: | 03:39 | km/h: | 16.27 | ||||
Pr. maks.: | 52.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: | Czarnuszek |