Kościerzyna-Drzewicz
Sobota, 15 sierpnia 2015 | dodano:26.08.2015
Miała być jednodniówka a wyszedł weekend w Borach :D W piątek praca, więc ruszam w sobotę. O 7 spotykam się z Rafałem na początku Reja i lecim na pociąg.
Szynobus z Osowej w niecałą godzinę zawozi nas do Kościerzyny. Tam standardowo prowadzę na Wąglikowice i skręcamy na Loryniec. W planie mieliśmy jechać do Kalisza lub Dziemian, ale... no cóż :)
W końcu trafił się drogowskaz i pojechaliśmy na Wiele.
Tam popas, radlery, lody, pyszne ciacho... Trochę posiedzieliśmy i ruszyliśmy w kierunku Lubni, gdzie czekał już Olo. Kawałek asfaltem, ale byłoby mocno naokoło, więc pojechaliśmy znów skrótem szutrowym. Moje plecy zastrajkowały i wymiękłam. Przed wjazdem na asfalt zarządziłam postój ratunkowy i poprosiłam o masaż.
Tak, polegał na wbijaniu mi łokcia pod łopatkę. Pomogło!
Dalej jeszcze kawałek asfaltu i... musiałam:
Tak, płaska prosta... Chwila chłodzenia w Zbrzycy i znów wjechaliśmy w teren. Tym razem skręciliśmy na zielony szlak pieszy, prowadzący wzdłuż jezior cudnym singletrackiem. Tu plecy nie strajkowały za mocno, ale mimo korzeni i górek jechało się dość gładko.
Zatrzymaliśmy się też nad jeziorem Gardliczno, w którym woda jest zadziwiająco czysta - przejrzysta, no i była bardzo ciepła. Jedynie dno jest mocno muliste i stojąc po kolana, do łydek zapadałam się w mule.
Chciałam się tam wykąpać, ale poczułam nacisk, by jechać dalej, więc cóż było począć ;)
Jeszcze kawałek dawało się momentami jechać...
Ale dalej było już tylko gorzej... Nie chciało mi się już jechać, zmęczona byłam, a piach był taki że po przejechaniu 5 metrów musiałabym 20 metrów pchać, więc nie wsiadałam na rower tylko spacerowałam, co było zdecydowanie mniej męczące.
Umęczona, ale dotarłam do celu. Pochłonęliśmy obiad i poszliśmy pływać.
Wieczorem jeszcze wizyta w Swornegaciach, no i ognisko :)
Szynobus z Osowej w niecałą godzinę zawozi nas do Kościerzyny. Tam standardowo prowadzę na Wąglikowice i skręcamy na Loryniec. W planie mieliśmy jechać do Kalisza lub Dziemian, ale... no cóż :)
W końcu trafił się drogowskaz i pojechaliśmy na Wiele.
Tam popas, radlery, lody, pyszne ciacho... Trochę posiedzieliśmy i ruszyliśmy w kierunku Lubni, gdzie czekał już Olo. Kawałek asfaltem, ale byłoby mocno naokoło, więc pojechaliśmy znów skrótem szutrowym. Moje plecy zastrajkowały i wymiękłam. Przed wjazdem na asfalt zarządziłam postój ratunkowy i poprosiłam o masaż.
Tak, polegał na wbijaniu mi łokcia pod łopatkę. Pomogło!
Dalej jeszcze kawałek asfaltu i... musiałam:
Tak, płaska prosta... Chwila chłodzenia w Zbrzycy i znów wjechaliśmy w teren. Tym razem skręciliśmy na zielony szlak pieszy, prowadzący wzdłuż jezior cudnym singletrackiem. Tu plecy nie strajkowały za mocno, ale mimo korzeni i górek jechało się dość gładko.
Zatrzymaliśmy się też nad jeziorem Gardliczno, w którym woda jest zadziwiająco czysta - przejrzysta, no i była bardzo ciepła. Jedynie dno jest mocno muliste i stojąc po kolana, do łydek zapadałam się w mule.
Chciałam się tam wykąpać, ale poczułam nacisk, by jechać dalej, więc cóż było począć ;)
Jeszcze kawałek dawało się momentami jechać...
Ale dalej było już tylko gorzej... Nie chciało mi się już jechać, zmęczona byłam, a piach był taki że po przejechaniu 5 metrów musiałabym 20 metrów pchać, więc nie wsiadałam na rower tylko spacerowałam, co było zdecydowanie mniej męczące.
Umęczona, ale dotarłam do celu. Pochłonęliśmy obiad i poszliśmy pływać.
Wieczorem jeszcze wizyta w Swornegaciach, no i ognisko :)
Dane wycieczki:
Km: | 94.50 | Czas: | km/h: | ||||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: | Czarnuszek |
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj